- Mogłaś zginąć!
Milla mogła zginąć już wiele razy w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Całe szczęście, że jej biedna matka nie miała pojęcia, w jakich kręgach obracała się jej córka, z jakimi ludźmi rozmawiała, jakie rzeczy robiła. Może był to tylko łut szczęścia, że nigdy jej nie postrzelono, nie pobito, nie zgwałcono, ale dla Milli osobiste an43 250 bezpieczeństwo zawsze grało trzeciorzędną rolę. Jej anioł stróż musiał chyba pracować za dwóch - to było jedyne sensowne wytłumaczenie faktu, że Milla wciąż żyła i miała się nieźle. Ale jeżeli wtedy, w Juarez, Diaza nie byłoby na miejscu, Lola nie zawahałaby się rozpłatać gardła Milli od ucha do ucha, ot, tak sobie. Diaz był chyba najniezwyklejszym aniołem stróżem, jakiego można sobie wyobrazić - ale w swojej roli spisał się znakomicie. Znowu. Przyjechała do Indiany, żeby nie myśleć o tym facecie, tymczasem każdy temat sprowadzał się ostatecznie do kwestii Diaza. Przywodziło jej to na myśl wszechogarniające, bolesne, nastoletnie zadurzenie - choć sama w szczenięcych latach zdołała w dużej mierze uniknąć takich sensacji. No cóż, może jeśli wtedy przeszłaby przez typową dla tego wieku uczuciową huśtawkę, to teraz nie czułaby aż takiej mięty do Diaza. On był złym, bardzo złym chłopcem, a ona - choć czuła pożądanie - musiała o nim zapomnieć i skoncentrować się na istotniejszych sprawach. - O czym myślisz? - spytała matka podejrzliwie. - Masz bardzo specyficzny wyraz twarzy. Zdarzyło się już wcześniej coś takiego? Może mi nie powiedziałaś? - Co? Och, nie. Nie, nic z tych rzeczy Właściwie myślałam, jakie szczęście miałam dotychczas, że właśnie nic takiego się nie wydarzyło. - Szczęście? To znaczy, że bywałaś w opałach takich, że... an43 251 - To znaczy, że bywałam już w różnych miejscach, próbując znaleźć kogoś, kto wiedziałby coś o przemytnikach dzieci. Ale nigdy nie chodziłam sama - dodała szybko. - Nigdy. - Przynajmniej tyle - odetchnęła z ulgą pani Edge. - Ale ja już nie wiem, córuś, jak będę teraz spać. Słysząc, że robienie takich rzeczy weszło ci w nawyk. - Chyba właśnie dlatego nic ci nie mówiłam - westchnęła Milla, czując wyrzuty sumienia. Nie ma to jak wizyta u rodziców, człowiek znów może poczuć się jak skarcone dziecko. Jakiś samochód wtoczył się na podjazd; pani Edge podniosła się z miejsca, by zerknąć przez kuchenne okno, kto przyjechał. - To Julia - chrząknęła skonsternowana. - O co chodzi? Przecież mówiłam jej, że ty tu będziesz. - Nie przejmuj się - powiedziała Milla uspokajająco. Przez chwilę miała ochotę uciec na górę, by nie spotkać się z siostrą, ale wydało jej się to tchórzostwem, więc została na miejscu. Ich wzajemne stosunki były napięte, lecz nie wrogie. Nie tęskniła za towarzystwem brata ani siostry, co nie oznaczało, że nie mogła zachować się po prostu uprzejmie. Usłyszała, jak pan Edge otwiera drzwi frontowe.